Miejska legenda głosi, że na początku lat 50 nieznany z nazwiska pilot-akrobata przeleciał pod Mostem Grunwaldzkim. Czy to naprawdę się wydarzyło? A jeśli tak, to kto tego dokonał.

Najpopularniejsza teoria głosi, że zrobił to profesor Politechniki i znany pilot Stanisław Maksymowicz. Ten jednak nigdy się do tego nie przyznał. 

Zdarzyło się to w…

Nawet data tego wydarzenia nie jest pewna. Jedni mówią 1951 r. , inni, że to było w 1952 r. Zgodność jednak jest co do wielkości samolotu. Przecież musiał być mały, skoro zmieścił się pod mostem Grunwaldzkim. A jaka dokładnie to była maszyna? Padają trzy nazwy: polski CSS 13, czeski Zlin i niemiecki Stieglitz. Ten ostatni wydaje się najprawdopodobniejszym kandydatem, ponieważ rzeczywiście w tamtym czasie we Wrocławskim aeroklubie znajdował się taki samolot.

Prawda czy fałsz?

Na początku lat 50 do szkoleniowca, który trenował Maksymowicza dotarł donos, że Stanisław przeleciał pod Mostem Grunwaldzkim narażając siebie, innych ludzi i samolot. Odbyło się przesłuchanie w tej sprawie, ale Maksymowicz nie przyznał się do tego brawurowego czynu. Próbowano znaleźć świadków, jednak i to zdało się na nic. Ponoć ktoś nawet zrobił wtedy przypadkowe zdjęcie, ale wygląda na to, że i to trzeba między bajki włożyć. Donos uznano, więc za zmyślony i złośliwy. Sprawa szybko ucichła.
A co na to sam Stanisław Maksymowicz? Najobszerniejszy materiał zebrany dotychczas na ten temat zebrała Wanda Dybalska w artykule z serii „Akta W” w Gazecie Wyborczej. Udało jej się porozmawiać z wieloma pilotami, w tym z kolegami Maksymowicza.

Wśród nich zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że to niemożliwe, bo Maksymowicz był wtedy zbyt niedoświadczonym pilotem. Inni wspominają, że znany był ze swojej brawury i że od początku wykazywał nieprzeciętne zdolności lotnicze. Inni wspominają, że takie zmyślone historie czasami powstają i sprawiają wiele kłopotów pilotom, którzy mogą za to odpowiadać nawet karnie.

Dlaczego Maksymowicz zaprzecza?

Takie loty na prawie zerowej wysokości zdarzają się. Robią to czasami piloci spryskujący pola, kiedy znienacka natrafią na słupy wysokiego napięcia połączone kablami. Jednak większość pilotów przyznaje, że ten wyczyn jest bardzo niebezpieczny. Szczególnie nad wodą. Jeżeli w ogóle miałoby się udać, trzeba by tego dokonać w wietrzny dzień, ponieważ spokojna tafla wody może spowodować złudzenia wzrokowe i pilot może źle określić odległość od tafli.
Jeżeli jednak to prawda i lot pod Mostem Grunwaldzkim się udał, to trudno zrozumieć, dlaczego profesor Maksymowicz miałby zaprzeczać. Przecież nikt nie odbierze mu już dzisiaj licencji. Zresztą on już nie lata. Odpowiedź nasuwa się więc jedna. Profesor zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa związanego z taką akrobacją i nie chce mieć naśladowców.

Tekst: Kamil Kuchta
Foto: Archiwum  Stanisława Maksymowicza